Dlaczego fajnie być trzydziestką?

Nie powiem, zbliżanie się do trzydziestki budzi we mnie niepokój. Nie jestem w miejscu, w którym spodziewałam się, że będę na tym etapie mojego życia, perspektywy założenia rodziny są znacznie odleglejsze niż bym chciała, a presja rodziny coraz większa. Staram się jednak nie załamywać i szukać pozytywów. I nawet je znalazłam.

Powód 1.: Dojrzałość (nie mylić z dorosłością)

Trzydziestka to taki wiek, kiedy mądrzejemy. Mamy na koncie już dużo doświadczeń i powoli zdajemy sobie sprawę z tego, czego chcemy od życia. Przestajemy być bezbronnymi dziewczątkami, nasze poczucie własnej wartości rośnie, stajemy się dojrzałe i świadome.

Powód 2.: Stabilizacja

Trzydziestki mają na ogół jasną sytuację zawodową. Nie skaczą już ze stanowiska na stanowisko, z pracy do pracy. Odnalazły się w swojej branży i tylko pną się w górę. To duży plus, bo wokół mnóstwa zmiennych w życiu trzydziestki, jest to jednak stała, która daje poczucie bezpieczeństwa.

Powód 3.: Dystans

W wieku trzydziestu lat trochę łatwiej patrzeć na życie z humorem i przymróżeniem oka. Kiedy patrzymy wstecz na nasze problemy nie możemy powstrzymać się od uśmiechu. Dzięki temu wiemy, że cokolwiek nas spotka, za kolejnych dziesięć lat też nie będzie miało już znaczenia.

Powód 4.: Pewność siebie

Sprawdziłyśmy się w pracy, wiele się nauczyłyśmy, zrozumiałyśmy nasze potrzeby. Dzięki temu zyskałyśmy na pewności siebie i coraz mniej boimy się  ryzyka. Co więcej, wiemy że jeśli czegoś żałujemy, to tego, czego nie zrobiłyśmy i wyciągamy z tego lekcję.

Powód 5.: Atrakcyjność

Ciągle jesteśmy pięknymi kobietami! Język czasu zaledwie liznął nas swoim czubkiem (tak, wiem jak to brzmi). Kilka godzin w tygodniu na siłowni i nasze ciało też wygląda dobrze. A nasza pewność siebie, dystans, stabilizacja i dojrzałość sprawiają, że stajemy się jeszcze bardziej atrakcyjne.

Mówią, że ma się tyle lat, na ile się czuje. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że to jest sposób na desperackie odmładzanie się. Myślę, że trzeba przyjąć swój wiek takim, jaki jest i czerpać z niego jak najwięcej. Bo czas płynie i nic na to nie poradzimy. Możemy tylko z tego korzystać.

Mity o motywacji

Tradycyjnie w niedzielę rano, leżąc w łóżku w pozycji bocznej (mało bezpiecznej), ignorując ból w cierpnących mięśniach lewego ramienia i uda, przeglądałam sobie fejsa i inne social media aż dotarłam do wpisu Charakterów, który mną wstrząsnął. Była to zajawka do artykułu o tym, że popularne gadki motywacyjne oparte są na mitach (LINK do artykułu dla dociekliwych).

Owszem, bywały w moim życiu momenty zwątpienia w te cudowne recepty na sukces, ale ponieważ człowiek chce czuć, że ma nad czymś kontrolę, świadomie czy nieświadomie się do nich stosowałam. Teraz okazuje się, że kompletnie niepotrzebnie.

Po pierwsze – niepotrzebnie zrobiłam sobie listę celów. Bo lista jest ważna, ale nie najważniejsza. Jak słusznie zauważa autor artykułu – sama lista niczego nie zmienia. To fakt, dodam jednak, że pozwala przypominać sobie cele, szczególnie jeśli jest ich trochę. Sytuacja zmusiła mnie do powrotu do mojej listy (Dzień „zero”, czyli narodziny Kobiety Idealnej) i zweryfikowania moich dotychczasowych postępów. Wniosek? Oblałam egzamin na całej linii. Nie ćwiczę, jem zdrowo tylko  weekendy, kiedy wychodzę na miasto, nie przygotowuję sobie ubrań przed snem i od dwóch miesięcy nie nauczyłam się NICZEGO nowego…

Wniosek z wniosku? Jeśli mam traktować moje postanowienia poważnie, muszę wykazać się większą konsekwencją i szukać KONKRETNYCH rozwiązań. Cele mgliste, niedookreślone, ledwie nazwane to żaden sposób na sukces.

Po drugie – stosowałam wymówkę wykonywania rzeczy najlepiej, jak potrafię. Bo przecież starałam się najlepiej, jak mogłam tylko że co mogę poradzić na brak czasu, inne ważniejsze zajęcia (!) czy moje wrodzone zapominalstwo (z genami mam walczyć?!).

Nauka dla mnie: żeby osiągnąć cel nie wystarczy starać się najlepiej, jak się potrafi. Trzeba dużej wytrwałości, dyscypliny i rezygnowania z wygód i komfortu. Prawda boli.

Po trzecie – wizualizowałam sobie swój sukces wierząc, że można go osiągnąć  bardzo łatwy sposób. Nie powiem, wizualizacje są bardzo przyjemne. Niekiedy tak się w nich zatracam, że tracę kontakt z rzeczywistością. Nie skończyło się to jeszcze żadnym drogowym wypadkiem, ale czasami boję się, że rzucę się w biurze Kacprowi na szyję szepcząc, że poprzednia noc była cudowna (bo w moich wyobrażeniach była!) i że musimy to powtórzyć.

Wizualizacje są zgubne, bo sugerują, że dojście do celu jest łatwe. Lepiej pozostać w realnym świecie i go zmieniać.

WNIOSEK NADRZĘDNY: Wszystko, co robiłam do tej pory musiało być skazane na niepowodzenie. Dlatego dziś jest dzień, w którym zaczynam jeszcze raz. Tak, Idealna Kobieta 2.0 nadchodzi!