Moja mała zombie apokalipsa

No dobrze, czas wrócić do żywych. Ostatnie dni spędziłam snując się po mieszkaniu w ciepłej jaskini mojej kołdry, walcząc z grypą i depresją poświąteczną. Ponoć w Sylwestra jest najwięcej samobójstw – rozumiem to. Nie, nie dlatego, że sama miałam myśli samobójcze, ale dlatego, że:

  • dla singielki spędzanie Sylwestra zawsze oznacza imprezowanie wśród par – zero szans na poznanie drugiego singla, przytulanie się i pocałunki, które dzieją się tylko wokół, fajerwerki sprawiające, że chcesz biec do domu do kota, który na pewno się boi… (tak, ta ostatnia myśl jest równie depresyjna)
  • Sylwester jest bezpośrednio po świętach Bożego Narodzenia, co oznacza, że wszystkie roczne zasoby wysłuchiwania i odpowiadania na pytania rodziny „dlaczego nie masz jeszcze męża, co jest z Tobą nie tak?” zostały wyczerpane
  • zaraz po Sylwestrze wszyscy są pełni energii i zapału, chcą ćwiczyć, zdrowo się odżywiać, uczyć się, czytać, podczas gdy Ty masz ochotę zamknąć się w swojej niedoskonałości i tkwić tak do wiosny

I nadchodzi w końcu taki moment, kiedy z niecierpliwością myślisz o powrocie do pracy (!). Gdzie życie jest proste, znajome, w jakimś tam stopniu nawet satysfakcjonujące. Więc idziesz do tej pracy w poniedziałek rano, a tam – obiekt Twoich westchnień wzdycha, ale do innej kobiety… Tak, Kacper nie jest już singlem. W magiczną noc sylwestrową poznał jakąś Kobietę Idealną i nie mógł przestać o niej mówić.

Następnego dnia leżałam już w łóżku z grypą oddalając od siebie problemy dnia codziennego, śpiąc i nadrabiając serialowe zaległości jeszcze na najbliższych 5 lat.

Także szczęśliwego nowego roku!

PS. W obliczu powyższych zdarzeń oznajmiam, że metoda walki z pesymizmem ph. „Weź niepie***l” NIE DZIAŁA!

Dobranoc.