Zbliżający się wrzesień i nowa motywacja

Będę tęsknić za wakacjami. Nie, nie pracuję w szkole ani się nie uczę, miałam podobnie jak większość pracujących Polaków zasłużone dwa tygodnie urlopu. A mimo to, będzie mi brakować tej letniej atmosfery, słońca, które nas w zasadzie nie rozpieściło w tym roku za bardzo, wakacyjnych hitów w radiu, lodów i wypadów nad jezioro. Wzięłam urlop dosyć późno, dlatego może zmiana pór roku jest dla mnie bardziej wyraźna, niż wcześniej. Kiedy budzę się przed 5 rano, za oknem jest jeszcze ciemno. Ostatnie chłodne dni w niczym nie zapowiadały trwających obecnie upałów, ale i one są już ostatnimi podrygami lata. Staram się nimi cieszyć, bo chociaż lubię jesień, to zimna już nie. Przynajmniej kiedy muszę wychodzić z domu.

Za każdym razem, kiedy zmienia się aura na dworze, we mnie też budzi się potrzeba zmian. Głęboko wierzę, że tym razem jest ona bardziej dojrzała niż poprzednie i pozostanie ze mną na dłużej. Skąd takie podejrzenia? Otóż jestem człowiekiem, który ciężko znosi upływ lat i o ile moją zeszłoroczną trzydziestkę przeżywałam dramatycznie, ale z przymrużeniem oka, to tegoroczne 31. urodziny, które nastąpią za dwa miesiące, to już nie powód do żartów. Poszalałam sobie, poimprezowałam, a teraz czas myśleć o przyszłości, żeby przy zbliżającej się 40-tce nie popaść w kolejny kryzys wieku…

Na razie jeszcze nie wymyśliłam, co chcę osiągnąć w najbliższym 10-leciu swojego życia, ale wiem, że dwie rzeczy się zmienią.

Po pierwsze – zacznę żyć według zasady: „Zrób dzisiaj to, czego innym się nie chce, żeby jutro mieć to, o czym wszyscy pragną”. Koniec z wymówkami i lenistwem. Coś jest do zrobienia? Siadam i robię. Koniec z serialami, facebookami i instagramami (no, to ograniczę), długimi rozmowami telefonicznymi i innymi złodziejami czasu. Muszę obudzić w sobie swoją przedsiębiorczość nawet, jeśli będzie się ona ograniczała do sobotnich porządków w szafie czy reaserchu w poszukiwaniu najlepszych płytek do wykończenia łazienki!

Po drugie – oddam się swojej pasji, którą nieprzerwanie od lat jest pisanie. Czy przyniesie mi to jakieś pieniądze? Czy będę mogła rzucić pracę na etacie i się z niego utrzymywać? Pewnie niekoniecznie. Ale będę to robić i sama myśl o tym sprawia mi dużą przyjemność.

Zamierzam zatem zmienić swoje życie, wyrzucić z niego to, co nieproduktywne (filmy, seriale, social media) i zastąpić je tym, co ważne (sport, pisanie, wykończenie mieszkania, zdrowe jedzenie). Szukam grupy wsparcia, która mi w tym pomoże, więc jeśli zbłądziłaś/eś trafiając na ten blog, będę wdzięczna za kilka słów motywacji, a jeżeli jesteś w podobnej sytuacji – za stały kontakt 🙂

Zrób to DLA SIEBIE!

Odkryłam Amerykę! Zrozumiałam, co należy robić, aby czuć się piękną, szczęśliwą, po prostu – IDEALNĄ. Wystarczy… codziennie się rozpieszczać 🙂

Nie, nie mam na myśli wydawania fortuny na ciuchy, torebki czy wyjazdy, które poprawiają humor tylko na chwilę. Mam na myśli codziennie czynności, których nie wykonujemy, bo wydaje nam się, że robione tylko dla nas nie mają sensu.

Dla  przykładu:

Ile razy podgrzewałaś pierogi kupione w biedronce, bo twierdziłaś, że nie chce ci się gotować tylko dla siebie?

Ile razy zakładałaś pierwszą lepszą rzecz z szafy przed wyjściem z domu, bo wiedziałaś, że i tak nie spotkasz nikogo, dla kogo warto by było atrakcyjnie wyglądać?

Ile razy rezygnowałaś z hobby, bo nie mogłaś znaleźć nikogo, kto chciałby je z tobą dzielić?

Otóż cała rzecz polega na tym, żeby właśnie podjąć ten wysiłek – znaleźć fajne przepisy na obiad i poświęcić czas na przygotowanie prawdziwej uczty dla jednej osoby, wystroić się, tylko dlatego, że masz na to ochotę, wyjść ze strefy komfortu i zacząć naukę języka/ basen/ przejażdżki rowerowe/ etc. bez przyjaciółki czy siostry u boku. Dla siebie. Bo na to zasługujesz i tak naprawdę w twoim życiu jesteś jedyną osobą, dla której warto podejmować jakikolwiek wysiłek.

Głęboko wierzę w to, że takie podejście  do siebie to początek najlepszego związku, jaki można mieć w całym życiu. Przyjaciele, rodzina, partner są ważni, ale nie ma sensu kłaść na nich takiego ciężaru, jakim jest obowiązek uszczęśliwiania ciebie. Nikt temu nie podoła. Nie ma co czekać, aż ktoś nada naszemu życiu sens, bo bolesna prawda jest taka, że taka osoba może nigdy się nie pojawić. Albo zupełnie inaczej rozumieć, czym jest dla nas szczęście… Ale to już inna sprawa.

Idąc dalej za ciosem, pomyślałam sobie, że aby być dla siebie dobrym, trzeba też rozwijać w sobie trochę dyscypliny, być swoim mądrym rodzicem. Co to oznacza? Rzecz jasna:

  • wybieranie owoców w sklepie zamiast czekolady,
  • organizowanie sobie rozrywek na świeżym powietrzu,
  • odpoczynek, kiedy nasz organizm go potrzebuje,
  • wizytę u lekarza, kiedy źle się czujemy albo odczuwamy niepokojące dolegliwości,
  • dbanie o swoje bezpieczeństwo,

czyli wszystko to, co dobry rodzić robiłby dla swojego dziecka.

Proste? Pewnie, że tak!

Na drodze do ideału

Nadszedł czas na zmiany. Zmiany na lepsze. Myślę, że w końcu dojrzałam do tego, aby po raz kolejny zmierzyć się z ideałem. A może nie tyle dojrzałam, co odczułam silną potrzebę wprowadzenia jakichś znaczących zmian. Szczególnie, że ostatnio z jakiegoś powodu dopadają mnie gorsze nastroje.

Dążąc do bycia Kobietą Idealną, tym razem podejmuję wyzwanie w sposób przeze mnie ulubiony – małymi kroczkami. Oznacza to po prostu, że zmiany będę wprowadzać stopniowo. Ponoć potrzeba 21 dni powtarzania, żeby się do czegoś przyzwyczaić. I tę prawdę przetestuję.

Od 2 tygodni wypijam codziennie 1,5 l wody w pracy (+ herbaty czy napoje spożywane w domu = co najmniej 2 litry). Woda oczyszcza organizm (pod warunkiem, że jest mineralna), a tego na pewno mi potrzeba. Oczyszczenia.

Od 3 tygodni próbuję regularnie ćwiczyć. Wychodzi mi to różnie, dlatego postanowiłam sobie, że będzie się to odbywać przynajmniej 3 razy w tygodniu. Jeśli się uda częściej, to super. Na razie mi się nie udało. W ostatnich dwóch tygodniach ćwiczyłam dwa razy… Ten tydzień jeszcze się nie skończył, a dwa treningi mam już za sobą, więc wygląda to obiecująco.

Znalazłam sobie idealny trening – Bikini Chodakowskiej. Podoba mi się to, że jest intensywny i składa się z dwóch rund. Jeśli mam gorszy dzień, robię tylko jedną rundę. Staram się jednak robić dwie.

Zaletą ćwiczeń jest to, że nie ciągnie mnie do słodyczy, bo wyobrażam sobie, że jedna czekolada zaprzepaszcza cały trening. Wybieram więc owoce (nie licząc dzisiejszego worka czekoladek  z truflami, ale na własne usprawiedliwienie powiem, że to jest ten czas w miesiącu, kiedy dziewczyna po prostu potrzebuje czekolady…).

Za wcześnie, żeby mówić o efektach, ale mam nadzieję, że moje nowe, zdrowe przyzwyczajenia pobudzą te wszystkie serotoniny i oksytocyny i będę trochę bardziej pozytywnie nastawiona do życia. Póki co, lekko nie jest. Postanowiłam jednak trochę sobie dopomóc w tym procesie i ćwiczyć pozytywne myślenie. Widzę, że kiedy zmieniam nastawienie, wszystko wydaje się lepsze. Czasami mam jednak wrażenie, że to ponad moje siły. Z drugiej strony, na nerwy działają mi ostatnio marudzący i uskarżający się na swój los ludzie. Każdy ma na jakiś sposób ciężko. Ja nie odczuwam potrzeby dzielenia się moimi ciężarami z otoczeniem. I nie mam sił, żeby się mierzyć jeszcze z cudzymi problemami.

Mam nadzieję, że to tylko taka faza. Tym bardziej, że zaczynam w tym wszystkim tęsknić za moim  byłym i zastanawiać się, dlaczego tak właściwie się rozstaliśmy. A to znaczy, że nie jest dobrze 😉

Chcesz znaleźć dziewczynę? Wyprowadź się od mamy!

Niełatwo jest zmienić status z singielki na „w związku” w wieku trzydziestu lat. Nie tylko dlatego, że większość mężczyzn w podobnym zakresie wiekowym jest dawno po ślubie. Problem polega na tym, że znaczna większość tej mniejszości wolnych facetów nie wykazuje jakiejś większej życiowej ambicji.

Otóż drogi, trzydziestoletni, samotny mężczyzno!

Jeśli szukasz kobiety, z którą będziesz mógł ułożyć sobie życie (czyli pomijam wiecznych kawalerów oraz tych szukających nie do końca dojrzałych i rozgarniętych dziewcząt-mimoz), musisz zrozumieć, że ona najprawdopodobniej ma zupełnie inne oczekiwania wobec potencjalnego partnera, niż 10 lat temu. Bardzo prawdopodobne jest, że wyszła z wieloletniego związku albo zaliczyła tych związków kilka i wie już, czego unikać. (Mając 20 lat wielu z tych rzeczy nie wiedziała i dlatego ważne były dla niej takie przymioty, jak przyzwoity wygląd, fakt, że koleś przepuszcza ją w drzwiach i ma motor. Wierzyła wtedy, że uczucie pozwoli przetrwać nawet, jeśli między nią a facetem jest sporo różnic – od gustu muzycznego przez pomysły na spędzenie wolnego czasu po wizję idealnego związku.)

Dzisiaj, w wieku 30 lat, obraz potencjalnego mężczyzny (i wcale nie mówię „idealnego”, bo w pewnym momencie życia wiadomo już, że ideał nie istnieje, nieważne co wmawia nam Disney) znacząco się zmienił. Kobieta szuka teraz:

  • zaradności,
  • wsparcia,
  • partnerstwa,
  • wspólnych życiowych celów
  • i oczywiście – poczucia humoru.

Postaw się zatem w sytuacji takiej kobiety, kiedy ta dowiaduje się, iż ten nowo poznany, fascynujący mężczyzna… MIESZKA Z MAMĄ. Powiem to wprost: Możesz być zabójczo przystojny, jak Jude Law, czarujący, jak Clooney i zbudowany, jak Lewandowski. Jeżeli mieszkasz z mamą, kobieta (powtórzę – ta rozgarnięta, dojrzała, nie mimoza) ucieknie w siną dal.

Pytasz dlaczego?

  • Bo sygnał, jaki dostaje o tobie jest taki, że nie jesteś zbyt zaradny. Skoro dba o ciebie mama, jak będziesz w stanie dbać o swoją kobietę?
  • Bo ma przed sobą wizję bycia wcieloną w rolę mamuśki – pranie, sprzątanie, gotowanie, niańczenie w chorobie, czyli wszystko to, co twoja rodzicielka robi w tej chwili dla ciebie.
  • Bo na twoje nieszczęście uznała cię za maminsynka, a to jest coś, czego dojrzała kobieta nie zdzierży – wieczny konflikt z matką o to, do kogo należysz kompletnie nie jest sexy.
  • Bo jeśli kiedykolwiek będzie chciała cię odwiedzić, żeby zobaczyć cię w twoim naturalnym środowisku/spędzić z tobą upojne chwile, będzie musiała poznać twoją mamę, a na to nie jest jeszcze gotowa.
  • Bo prawdopodobnie sama ma już swoje własne mieszkanie.

Dlatego szczerzę radzę – jeśli chcesz znaleźć inteligentną dziewczynę, wyprowadź się od rodziców. Nieważne czy mieszkanie będzie kupione, wynajęte czy współdzielone z 3 współlokatorami. Ważne, że potrafisz zadbać o siebie i nie potrzebujesz kobiety do prania twoich skarpet.

Samotność sucks!

Wiem, to niepoprawne politycznie, żeby singielka uskarżała się na samotność, szczególnie nad wpisem o Walentynkach! Powinnam być szczęśliwa, zarozumiale akcentować wyższość mojej niezależności nad ograniczeniami, jakie niesie życie w parze. Itd. Itp. Są jednak dni w życiu singla, kiedy samotność zdaje się urastać do niewyobrażalnych rozmiarów aż staje się na tyle przytłaczająca, że nie pomaga nawet kubek lodów czekoladowych.

To tylko faza, ale niezbyt przyjemna… I wcale nie przychodzi w momencie, kiedy cały świat zwali ci się na głowę, a ty musisz jakoś wybrnąć, zmagając się z przeciwnościami losu. Nie, to nie jest ten moment, kiedy mówisz sobie – jak dobrze by było mieć kogoś, żeby to znosić razem.

Nie. Samotność jest na to zbyt sprytna. Ona cię dopada w sytuacjach, które z pozoru nie noszą nawet znamienia alarmujących. Na przykład, kiedy sięgasz po cukier i okazuje się, że cukierniczka jest pusta. Wtedy przechodzi przez głowę myśl, że kiedyś nie musiałaś się zmagać z takim problemem… Albo wydarzy się w pracy coś, o czym chcesz komuś powiedzieć, ale wracasz do pustego mieszkania i znowu kończy się na tym, że gadasz do kota.

Oczywiście w takich sytuacjach żadna z twoich przyjaciółek singielek (jeśli masz na tyle szczęścia, że takie jeszcze wokół ciebie są) nie może odebrać telefonu, bo jest akurat na randce, u rodziców albo za granicą. Dziwnym zrządzeniem losu. Chociaż na co dzień nie możecie się nagadać na messangerze.

Siedzisz więc w tym pustym mieszkaniu i zastanawiasz się, co zrobić z czasem. Sprzątasz, oglądasz film byle nie romantyczny i trwasz, czekając aż przyjdzie noc i rano świat znowu przestanie być taki przytłaczający.

Bo tak będzie, ja to wiem. Tylko nie w tej chwili…

 

Jak przetrwać Walentynki jako singiel?

Nienawidzę takich nagłówków! Jakby singielka w Walentynki miała dwie możliwości:

  1. Jeść lody, zapijać winem, oglądając romantyczną komedię i udając, że jest bohaterką amerykańskiego romansu, która w końcu odnajdzie swoje szczęście albo
  2. Popełnić samobójstwo.

Nie przesadzajmy, Walentynki to zwykły dzień. Święto zakochanych. Jeśli ktoś nie jest zakochany, nie obchodzi go tak, jak ateista nie obchodzi Bożego Ciała. Nic poza tym. Tymczasem nagłówki ze słowami „przetrwać”, „przeżyć”, „dać radę” sugerują, że tylko dlatego, że nie mamy drugiej połówki, musimy się dołować i przygotowywać, aby jakoś przejść przez te 24 godziny bez podcinania sobie żył.

Tak naprawdę, to nie brak miłości jest naprawdę tragiczny. Tragedia to kochać, ale platonicznie. I codziennie słuchać w pracy, jaki to on jest szczęśliwy ze swoją nową dziewczyną. A co najbardziej mnie dobija w tym wszystkim to to, że mam 30 lat, a piszę jak 15-latka. On mnie nie kocha, on kocha inną, ta inna to zdzira.

Z tej rozpaczy zaczęłam oglądać serial „Singielka”. Typowy, w stylu TVN, od pierwszego odcinka wiadomo, jak się skończy, ale się wciągnęłam. I zrozumiałam, że potrzebny mi nowy plan. Nowy mężczyzna, najlepiej jakiś dostępny. Nie, nie chodzi o Walentynki. Chodzi o to, że jeśli nie wyleczę się z tego fatalnego zauroczenia, to popadnę w prawdziwą depresję.

A zatem, plany na najbliższy tydzień:

  1. Zrewidować moje postanowienia w dążeniu do ideału.
  2. Zastanowić się, jak i gdzie kogoś poznać.

Do dzieła…

Moja mała zombie apokalipsa

No dobrze, czas wrócić do żywych. Ostatnie dni spędziłam snując się po mieszkaniu w ciepłej jaskini mojej kołdry, walcząc z grypą i depresją poświąteczną. Ponoć w Sylwestra jest najwięcej samobójstw – rozumiem to. Nie, nie dlatego, że sama miałam myśli samobójcze, ale dlatego, że:

  • dla singielki spędzanie Sylwestra zawsze oznacza imprezowanie wśród par – zero szans na poznanie drugiego singla, przytulanie się i pocałunki, które dzieją się tylko wokół, fajerwerki sprawiające, że chcesz biec do domu do kota, który na pewno się boi… (tak, ta ostatnia myśl jest równie depresyjna)
  • Sylwester jest bezpośrednio po świętach Bożego Narodzenia, co oznacza, że wszystkie roczne zasoby wysłuchiwania i odpowiadania na pytania rodziny „dlaczego nie masz jeszcze męża, co jest z Tobą nie tak?” zostały wyczerpane
  • zaraz po Sylwestrze wszyscy są pełni energii i zapału, chcą ćwiczyć, zdrowo się odżywiać, uczyć się, czytać, podczas gdy Ty masz ochotę zamknąć się w swojej niedoskonałości i tkwić tak do wiosny

I nadchodzi w końcu taki moment, kiedy z niecierpliwością myślisz o powrocie do pracy (!). Gdzie życie jest proste, znajome, w jakimś tam stopniu nawet satysfakcjonujące. Więc idziesz do tej pracy w poniedziałek rano, a tam – obiekt Twoich westchnień wzdycha, ale do innej kobiety… Tak, Kacper nie jest już singlem. W magiczną noc sylwestrową poznał jakąś Kobietę Idealną i nie mógł przestać o niej mówić.

Następnego dnia leżałam już w łóżku z grypą oddalając od siebie problemy dnia codziennego, śpiąc i nadrabiając serialowe zaległości jeszcze na najbliższych 5 lat.

Także szczęśliwego nowego roku!

PS. W obliczu powyższych zdarzeń oznajmiam, że metoda walki z pesymizmem ph. „Weź niepie***l” NIE DZIAŁA!

Dobranoc.

Na problemy – weź niepie****!

Chyba każdy już widział parodię reklamy jednej z kabareciarek o leku ba ból, która okrążyła Internet z prędkością światła. Przyznam, że natknęłam się na nią w chwili, kiedy dokonywałam przewartościowania swojego życia.

Tak, koniec roku wpływa na mnie refleksyjnie. Chyba mamy już zaprogramowane robienie podsumowań i snucie planów na lepszy nadchodzący rok. W każdym razie ja tak mam i grudzień mija mi właśnie w ten sposób.

Kilka dni temu wróciłam z pracy kompletnie wykończona. Stres zaczyna solidnie dawać mi we znaki, a i w prywatnym życiu nie jest kolorowo (kto chce wracać po ciężkim dniu do pustego mieszkania, gdzie tylko kocie miauczenie pełne pretensji i wyrzutów wypełnia przestrzeń?). Konto w banku wyczyszczone z okazji zbliżających się Świąt. Planów na Sylwestra żadnych, bo zabawa wśród par dla singielki to średnio fajna opcja…

Nie zauważyłam, kiedy ta lista w mojej głowie sama zaczęła się powiększać, aż urosła do takich rozmiarów, że wszystko zaczęło być ponad moje siły i totalnie mnie przerastać. Deprecha, jak nic.

Aż tu nagle przełączając programy w TV zobaczyłam jedną z tych reklam fundacji TVN czy Polsat z niepełnosprawnym, ale uśmiechniętym chłopcem, którego marzeniem było, aby zostać adwokatem…

Kurczę. Wiem, że problem problemowi nierówny i każdy się zmaga ze swoim marnym istnieniem. Ale skoro chłopiec, który nie może samodzielnie się nawet ubrać, potrafi codziennie uśmiechnąć się do życia, to czemu ja nie potrafię?

A przecież Kobieta Idealna nie chodzi z nosem zwieszonym na kwintę i nie strzela fochem na cały świat!

Dlatego zaczęłam od nowa. Na każdy mój problem mówię sobie „weź niepie****”. Póki co – działa. Ale co będzie dalej? Na pewno dam znać 😉

Rady dla młodszej mnie?

Ostatnio ciągle natrafiam na dosyć wymowne słowa Helen Mirren, które najwyraźniej nie tylko mnie przypadły do gustu:

„At 70 years old, if I could give my younger self one piece of advice, it would be to use the words ‘fuck off’ much more frequently.”

Czyli w wolnym tłumaczeniu: Teraz, w wieku 70 lat, gdybym mogła dać młodszej sobie jakąś radę, byłoby to „używaj słowa ‚odwal się’ znacznie częściej.

Trafne. Bardzo trafne. Przyłapuję się na tym, że wspominam różne chwile z przeszłości i wyobrażam sobie, co by się stało, gdybym wtedy powiedziała „odwal się”. Może nie zmieniłabym swojego życia o 180 stopni, ale jednego jestem pewna – czułabym się lepiej.

Dlatego pomyślałam sobie, że chociaż nie mam jeszcze 70 lat, to jednak żyję ponad ćwierć wieku (ćwierć wieku plus pięć), więc może też mogłabym jakąś naukę wynieść z mojej dotychczasowej egzystencji. Co by nie poszła w las.  Więc oto i one – moje rady dla młodszej mniej, które uczyniłyby moje życie łatwiejszym i prostszym, gdybym tylko je usłyszała (i wzięła do serca) tych kilka lat temu…

(I gdyby ktoś się zastanawiał – tak, można mnie cytować 😉 )

Kiedy coś robisz, nie musisz być w tym najlepsza. Wystarczy, że jesteś dobra, a czasami nawet – przeciętna. Podstawą jest wiedza, jak rozkładać wysiłek na poszczególne zadania.

Ludzie w 99% nie myślą o tobie tego, co ci się wydaje, że myślą.

Wybierając studia, zapomnij o ideałach i pasjach. Zastanów się, co umiesz robić i czego możesz się nauczyć. Jeśli coś jest Twoją pasją, nie musisz tego studiować.

Bądź cierpliwa. Czasami nie od razu dostajesz to, czego chcesz. I pamiętaj, co śpiewał Mick Jagger: Jeśli się postarasz, czasami dostaniesz to, czego potrzebujesz.

Nigdy, ale to przenigdy nie pozwól, aby facet narzucił ci coś, czego nie chcesz i z czym czujesz się niekomfortowo (opinię, sposób na weekend, lateksowe ubranie…). Obojętnie, co do niego czujesz. Nigdy, przenigdy niech ci to nie wchodzi w nawyk.

O, to tyle. Ciekawa jestem, co się zmieni w moich „dobrych radach” za 10 lat 😉

Dlaczego fajnie być trzydziestką?

Nie powiem, zbliżanie się do trzydziestki budzi we mnie niepokój. Nie jestem w miejscu, w którym spodziewałam się, że będę na tym etapie mojego życia, perspektywy założenia rodziny są znacznie odleglejsze niż bym chciała, a presja rodziny coraz większa. Staram się jednak nie załamywać i szukać pozytywów. I nawet je znalazłam.

Powód 1.: Dojrzałość (nie mylić z dorosłością)

Trzydziestka to taki wiek, kiedy mądrzejemy. Mamy na koncie już dużo doświadczeń i powoli zdajemy sobie sprawę z tego, czego chcemy od życia. Przestajemy być bezbronnymi dziewczątkami, nasze poczucie własnej wartości rośnie, stajemy się dojrzałe i świadome.

Powód 2.: Stabilizacja

Trzydziestki mają na ogół jasną sytuację zawodową. Nie skaczą już ze stanowiska na stanowisko, z pracy do pracy. Odnalazły się w swojej branży i tylko pną się w górę. To duży plus, bo wokół mnóstwa zmiennych w życiu trzydziestki, jest to jednak stała, która daje poczucie bezpieczeństwa.

Powód 3.: Dystans

W wieku trzydziestu lat trochę łatwiej patrzeć na życie z humorem i przymróżeniem oka. Kiedy patrzymy wstecz na nasze problemy nie możemy powstrzymać się od uśmiechu. Dzięki temu wiemy, że cokolwiek nas spotka, za kolejnych dziesięć lat też nie będzie miało już znaczenia.

Powód 4.: Pewność siebie

Sprawdziłyśmy się w pracy, wiele się nauczyłyśmy, zrozumiałyśmy nasze potrzeby. Dzięki temu zyskałyśmy na pewności siebie i coraz mniej boimy się  ryzyka. Co więcej, wiemy że jeśli czegoś żałujemy, to tego, czego nie zrobiłyśmy i wyciągamy z tego lekcję.

Powód 5.: Atrakcyjność

Ciągle jesteśmy pięknymi kobietami! Język czasu zaledwie liznął nas swoim czubkiem (tak, wiem jak to brzmi). Kilka godzin w tygodniu na siłowni i nasze ciało też wygląda dobrze. A nasza pewność siebie, dystans, stabilizacja i dojrzałość sprawiają, że stajemy się jeszcze bardziej atrakcyjne.

Mówią, że ma się tyle lat, na ile się czuje. Ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że to jest sposób na desperackie odmładzanie się. Myślę, że trzeba przyjąć swój wiek takim, jaki jest i czerpać z niego jak najwięcej. Bo czas płynie i nic na to nie poradzimy. Możemy tylko z tego korzystać.