Drogie jest życie singielki…

Jestem tylko trochę stereotypową singielką. Tak, mam 30 lat, tak, mam kota. Nawet nieźle zarabiam. Ale nie wydaję setek czy tysięcy na buty od Blahnika ani torebki od YSL, bo no niestety aż tyle to ja nie zarabiam. (Swoją droga, jak inne kobiety to robią, że są same i mają taką kupę kasy, ja się pytam?!)

Mimo moich dosyć dobrych zarobków, przeciętnych powiedziałabym, temat pieniędzy ostatnio często do mnie powraca. Żyję z jednej wypłaty, a to już znaczna uciążliwość, kiedy człowiek dzielił się po połowie (chociaż ponoć są takie pary, gdzie to mężczyzna ponosi więcej kosztów… nie wiem, nigdy nie byłam w takim związku). Poza tym – są rozrywki. Umówmy się. Kiedy człowiek jest sam, codziennie wraca do prawie pustego mieszkania i wieczory spędza na rozmowach z kotem, potrzebuje się wyrwać raz na jakiś czas. Najlepiej dwa razy. Co tydzień. W piątek i sobotę. A to kosztuje.

Jest też czas, który trzeba jakoś wypełnić. Zajęcia z hiszpańskiego, kurs gotowania, siłownia, basen. Za wszystko trzeba płacić. Nawet kiedy człowiek chce po prostu wyjść z domu i połazić po centrum handlowym, okazuje się, że wraca znacznie biedniejszy.

Mija kilka miesięcy i nagle wszystkie oszczędności się zerują, a nadszarpnięta karta kredytowa jęczy w portfelu, jak wyrzut sumienia…

Dlatego doszłam do wniosku, że muszę wdrożyć jakieś środki zaradcze, plan naprawczy. Nie jestem zwolennikiem ani drakońskich diet ani drakońskiego oszczędzania. Jakąś kontrolę wydatków trzeba będzie jednak wprowadzić i to niemalże natychmiast. Przeglądam blogi, szukam porad, oglądam filmiki na YouTube, ale nie przemawia do mnie prowadzenie budżetu domowego, oszczędzanie każdej kropli wody czy sprzedawanie domowych sprzętów, których i tak mam niewiele.

Cóż więc zrobić, kiedy pieniędzy brak, a wydatków coraz więcej? Proste: zwiększyć dochody. Jak już znajdę na to sposób, na pewno się podzielę 😉

Dodaj komentarz